środa, 25 listopada 2009

Historia pewnego koszyczka





Kiedyś moje koty (w liczbie dwa, bo Szajki jeszcze nie było na świecie) dostały w prezencie koszyczek. Właściwie koszyczek dostałam ja, ale one go jakby „zaanektowały”. Prezent sprawiał kotom wiele radości, bo na zmianę mogły w nim spać. Miejsce też było dla kotów doskonałe, bo nad telewizorem. I tak koszyczek im służył przez kilka tygodni, aż pewnego dnia jeden z kotów (ale nikt już dziś nie wie, który) wyrwał trochę wikliny. Zabawa w pożeranie koszyczka okazała się tak fajna, że ten robił się coraz mniejszy – dosłownie znikał w oczach. Kiedy zostało już tylko denko, postanowiłam, że czas na nowe posłanie. Szkoda, że nie mam zdjęć z ostatniej fazy wyjadania koszyka.
Na pierwszych dwóch zdjęciach koszyczek jeszcze w całości (a w nim Natka), niżej Myszkin leżący w tym, co pozostało po jakimś czasie.


I na koniec najnowsza wersja „koszyczka” – praktycznie nie do zdarcia:)

2 komentarze:

  1. Nie ma to jak koty!
    Zdjęcie z ostatniej fazy "zjadania" koszyczka jest po prostu boskie.
    Kiedyś, jak jeszcze żyła moja Majka, kupiłam jej niewielkie kocie posłanko. Jednak moja kicia uparcie wynajdywała inne miejsca spoczynku - monitor od komputera, szafa w przedpokoju lub szczyt mojej meblościanki. Pewnego dnia wychodząc z domu zapomniałam zostawić otwartych drzwi do łazienki, gdzie stała kocia kuweta. Po powrocie do domu okazało się, że był to jeden jedyny raz, kiedy Maja skorzystała ze swojego pięknego, miękkiego i profesjonalnego posłania - użyła go jako zastępstwa swojej kuwety. Winić jej za to nie można było - w końcu załatwiła się na 'swoje'. Leżanko poszło do śmieci, i od tamtej pory zadowolona kocica mogła spać gdzie jej sie tylko podobało. :)
    Maja nie była typem kota-niszczarki. W trakcie swojej egzystencji zbiła mi tylko trzy pojemniczki i jedną szklaną choinkę. Lubiła jednak bawić się w papierach, czym oduczyła moich rodziców zostawiania niezabezpieczonych dokumentów w miejscu dostępnym dla kota. Jedną większą szkodą, jaką kiedykolwiek wyrządziła, było skoczenie na ubraną już choinkę. Drzewko nie stało stabilnie, a pod ciężarem niewielkiej kotki zupełnie straciło równowagę. Na szczęście skończyło się na odkurzaniu i odżałowaniu kilku bombek. Majce na szczęście nic się nie stało, a choinka dotrwała do samego końca.
    Pozdrawiam i życzę wielu wspaniałych chwil spędzonych razem z Pani kotami.
    Aśka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tia skad ja to znam. moje trzy łobuziaki też wiele potrafią.

    OdpowiedzUsuń